Familia znaczy rodzina

Familia Greco to jeden z najbardziej utytułowanych i najbardziej rozpoznawalnych zespołów w stawce PRO. Jak powstał? Co jest jego największą siłą? Jak wygląda przyszłość? Spójrzmy na to wszystko oczami zawodników.

Znamy Familię Greco jako jedną z najlepszych i najbardziej utytułowanych ekip w rozgrywkach PRO. Każdy sukces ma jednak swój początek. Jak wyglądała więc geneza powstania tej drużyny? – Historia naszej drużyny sięga czasów, gdy Bartłomiej Zych prowadził zespół Industrial Solutions Group w lidze Wrocbal. To właśnie tam graliśmy razem – ja, Rafał Tomala, oraz Jakub Kazanecki. Po pewnym czasie Bartek postanowił zrezygnować z prowadzenia drużyny, a jego miejsce zajął jego dobry kolega, Marcel. Wtedy wszystko zaczęło się na nowo. Pomogłem Marcelowi skompletować skład, zapraszając kilku moich dobrych znajomych z boiska. Marcel, znany szerzej jako „Greco”, przedstawił nam swój pomysł na stworzenie drużyny grającej w lidze szóstek. Już od samego początku widać było, że to bardzo trafiony projekt — mówi Adrian Puchała, kapitan drużyny.

Familia rozwijała się w błyskawicznym tempie. Zaangażowanie, pasja i znakomita atmosfera wokół drużyny sprawiły, że szybko zrobiło się o niej głośno. Siłę ekipy pomagali budować będący w niej od pierwszego dnia Adrian Puchała, Grzegorz Kotowicz, Kamil Sosna, Kamil Moskwa i Piotr Moźdzrzech. To właśnie jedność i przyjaźń jest najważniejszym fundamentem tej ekipy. – Wiadomo, umiejętności pojedynczych zawodników są na wysokim poziomie. Nie szukając daleko, choćby Julek Trochanowski to dla mnie topowy zawodnik w skali Polski. Ociera się o reprezentację i myślę, że to kwestia czasu, zanim się tam pojawi. Adrian Puchała czy Grzegorz Kotowicz to również nie są ludzie z przypadku. To, co nas jednak wyróżnia to zgranie. My poza boiskiem jesteśmy paczką przyjaciół. Ta drużyna zresztą właśnie w taki sposób się narodziła. Kilka lat temu, gdy graliśmy mecze w poniedziałki o 21:00, a od 16-17 siedzieliśmy u kogoś w mieszkaniu, graliśmy w planszówki, śmialiśmy się. Była też lekka szydera przy okazji oglądania skrótów i wywiadów. Tak to się budowało, bo jesteśmy grupą dobrych przyjaciół — zaznacza Kamil Sosna.

Grupa przyjaciół, która lubi ze sobą spędzać czas. Prawdziwa boiskowa (i nie tylko!) rodzina. Nic nie byłoby jednak możliwe bez Marcela Greco, czyli prawdziwego spoiwa Familii. – Przede wszystkim nazwa „Greco” ma kojarzyć się z rodziną – z bliskością, zaufaniem i wspólnym celem. To nie tylko przydomek naszego lidera, ale też symbol wartości, które tworzą fundament naszej drużyny. Greco to ojciec naszego sukcesu – człowiek, który zbudował ten projekt od podstaw i zjednoczył nas wokół wspólnej wizji. Dlatego ta nazwa to dla nas coś więcej niż tylko znak rozpoznawczy. To tożsamość i szacunek dla osoby, która wszystko zapoczątkowała — uważa Puchała.

Osiągnięcie tak wielu sukcesów nie byłoby oczywiście możliwe, gdyby nie indywidualna jakość poszczególnych zawodników. Przyjaźń, braterstwo, atmosfera to jedno, ale boiskowe umiejętności to coś, czego również nie można odmówić Familii. W składzie znajdziemy zawodników regularnie grających na wysokim poziomie w piłce jedenastoosobowej. Jeśli dołożymy do tego znakomite zgranie, powstaje najlepszy przepis na zwycięstwa. Dla tych, którzy na co dzień występują w swoich klubach, doświadczenia z piłki sześcioosobowej mogą się okazać bardzo przydatne. — Z małego boiska na duże na pewno można przełożyć szybsze podejmowanie decyzji. Pomaga to również szybciej organizować się w defensywie, bo w piłce sześcioosobowej łatwo można stracić posiadanie i wtedy trzeba błyskawicznie wracać do obrony. Zdecydowanie jest kilka rzeczy, które potem przydają się na dużym boisku — mówi Julian Trochanowski.

W bardzo utalentowanym składzie Familii znajdziemy też zawodnika z reprezentacji Polski! Kamil Sosna miał już okazję występować w międzynarodowych turniejach z orzełkiem na piersi. Taka szansa pojawiła się właśnie dzięki dobrym występom w Greco. Sam uważa, że przebył bardzo długą drogę. – Nie wiem, czy gdzieś to mówiłem, ale Adrian Puchała i Marcel Greco wyciągnęli do mnie rękę w trudnym dla mnie momencie, gdy rozstałem się z dziewczyną. Namówili mnie wtedy, by wziąć w tym udział. Gdy wspominam moje pierwsze spotkania, to jest mi wstyd, bo pamiętam, że całe życie bałem się podejmować pojedynki, kiwać, uderzać. To rozwinęło mnie ogromnie i choć jestem świadomy, że mam swój sufit, którego jestem blisko, bo pewnych zaległości z przeszłości nie nadrobię, to dzięki Familii i chłopakom znalazłem się w kadrze. To największe osiągnięcie i śmiałem się po mistrzostwach świata w Omanie, że dwanaście miesięcy poprzedniego roku było wynagrodzeniem za trud z całego życia. Całe życie grałem, jakby jutra miało nie być, liczyła się tylko piłka. Potem grałem już na naprawdę śmiesznym poziomie w drużynach z dolnych rejonów tabeli czwartej ligi. Zadałem sobie pytanie, po co tak naprawdę to robię? Nigdy jednak nie odpuściłem, a możliwość gry w reprezentacji Polski i uczestnictwa w dużych turniejach to coś, co wynagradza wszystko. Z jednej strony jestem spełniony, ale z drugiej chcę jeszcze więcej. Uważam, że to fantastyczna droga. Ja nie jestem zawodnikiem, który pasuje tam umiejętnościami. Jestem tam dzięki charakterowi i woli walki oraz temu, że nikomu nie odpuściłem, ale nie odpuściłem też samemu sobie w najtrudniejszym momencie. To może być przykład dla chłopaków stąd. Selekcjoner ogląda mecze PRO ligi. Gdy przyjeżdżam na kadrę, to słyszę zapytania o niektórych zawodników. Jest taki dosyć popularny obrazek, gdy ktoś kopie w poszukiwaniu złota i ono jest już tuż za ścianą, na wyciągnięcie ręki. Zawodnicy grający na boiskach PRO powinni uwierzyć, że są w tym momencie, gdy muszą po prostu przebić tę ścianę — uważa Sosna.

Rozgrywki PRO nieustannie się rozwijają, a poziom z roku na rok rośnie. Jak coraz mocniejsza liga wypada w porównaniu z najwyższym poziomem okiem zawodnika Familii, który na własnej skórze doświadczył gry wśród najlepszych? – W dalszym ciągu są to dwa różne sporty. Tutaj bardziej bazujemy na indywidualnościach. Julek Trochanowski czy Grzegorz Kotowicz są w stanie wziąć ciężar gry na siebie i w pojedynkę rozstrzygną o losach meczu, a tam jest to bardziej zbliżone do futsalu. Robi się typowe schematy i choć jest miejsce na grę indywidualną, tak jak robią to choćby Norbert Jaszczak czy Krzysztof Elsner, czyli ci najlepsi rozgrywający, to wciąż jest to gra polegająca na dużo większej organizacji. Ta reprezentacja bazuje na profesjonalnych zawodnikach futsalu, więc pod kątem jakości piłkarskiej może nie ma aż takiego przeskoku, ale jest za to bardzo duży w sposobie grania i organizacji — zaznacza Sosna.

Wiemy już, że Familia to wielka sportowa rodzina. A w jakich barwach maluje się przyszłość? Jakie są plany na rozwój i dalsze kroki tego zespołu? – Chciałbym zobaczyć u siebie i u chłopaków ten żar w oczach, co znowu doprowadzi nas na szczyt. Uważam, że nasz największy atut, czyli zgranie i bycie paczką dobrych przyjaciół sprawi, że jesteśmy w stanie to zrobić. Mamy świetnych indywidualnie zawodników, więc musimy się zebrać z dobrym nastawieniem, w dobrej formie i powalczyć o sukcesy na krajowym podwórku. Innej opcji nie widzę. – uważa Sosna. – Regularnie śledzimy mecze ligowe i turniejowe, zwracając uwagę na zawodników, którzy wyróżniają się na tle swoich drużyn. Szukamy graczy, którzy nie tylko prezentują wysoki poziom sportowy, ale przede wszystkim są w stanie realnie wnieść coś do naszego zespołu – nie interesuje nas uzupełnianie składu „dla liczby”. Aby się rozwijać, musimy otaczać się zawodnikami lepszymi od tych, których już mamy. Tylko w ten sposób unikamy stagnacji i cały czas idziemy do przodu — podsumowuje Puchała.